Bardzo ciekawa i niesamowicie wciągająca książka
opowiadająca o starciu kultury wschodu i zachodu w przedkomunistycznych Chinach.
Główną bohaterką jest Kwei-Lan. Młoda dziewczyna
wychowana ściśle według tradycyjnych wartości. Czyli przez całe życie była
sposobiona do bycia idealną żoną dla swojego męża, którego wybrała jej rodzina, jeszcze przed
narodzinami bohaterki. Oczywiście
idealna żona według tradycji chińskiej miała być absolutnie posłuszna swemu mężowi,
zawsze piękna i zadbana o małych stopach.
Z tymi stopami to szczególnie zapadł mi w pamięć
fragment, w którym opowiadała o liście jej matki do rodziny narzeczonej brata
Kwei-Lan. „Mam nadzieję, że krępujesz
swojej córce stopy tak mocno jak ja mojej.”Było to dla mnie przerażające prawdopodobnie
dlatego, że to była pierwsza książka, w
której dowiedziałam się o tym procederze.
Główna bohaterka nie znając innego życia jest
przekonana, że po ślubie będzie żyć tak
jak ją nauczono. Jednak jej mąż studiował na amerykańskim uniwersytecie. Poznał
inna kulturę, inny świat. Świat pełen kobiet o wolnej woli, pozbawiony sztywnych
zakazów i nakazów, przestarzałych i nieco zabobonnych tradycji. Preferuje zachodni styl życia, sprzeciwia się
kulturze ojców. Dla głównej bohaterki to
szok. Co innego jej wpajano, do innych sposobów życia nawykła. Staje się
rozdarta między tradycją, którą reprezentuje matka a nowym nieznanym światem,
który reprezentuje jej mąż i jego przyjaciele.
Książka zarówno pod kątem fabuły jak i sposobu
narracji (prowadzonej z perspektywy Kwei-Lan) jest interesująca i godna uwagi.
W maju
odbył się na KUL dzień chiński. Było wiele ciekawych prelekcji i występów
cieszących się ogromnym zainteresowaniem. Gwoździem programu miał być taniec
smoka. Przygotowywałyśmy się do niego intensywnie od dwóch tygodni. Obsługa Alojzego
nie była czymś prostym. Tułów się plątał, tu był z krótki tam znów za długi.
Najwięcej problemów było na zadzie a przecież na próby nie przypięłyśmy jeszcze
całej bibuły… Ciężko było wymierzyć kiedy
się zatrzymać kiedy biec a przede wszystkim, jak biec żeby się na trawie
(pokrytej rosą) nie wypierniczyć.
Przygotowanie
całego układu i dobranie muzyki spadło na mnie. Zdecydowałam się na połączenie
dwóch kawałków. Pierwszy nieco dynamiczniejszy ściągnięty z filmiku
zamieszczonego na You tube:
Drugi
nieco wolniejszy, bardziej nastrojowy:
Z
filmiku numer 1 uczyłam się jak taki taniec ma generalnie wyglądać oraz jakie
ruchy i motywy my dzielni studenci możemy wykonać. Doszłam do wniosku, że
najlepiej będzie jak Alojzy tajemniczo wybiegnie zza krzaka i potem znów się za
niego schowa. Takie objawienie się wielkiego dobrego smoka.
Mając
już początek i koniec trzeba pomyśleć na środkiem. Podczas burzy mózgów
doszłyśmy do wniosku, że będziemy biegać po całym dziedzińcu od czasu do czasu
klękając. Drogą głosowania ustaliliśmy jak się ubrać żeby jakoś wyglądać. Tak
więc prowadząca z kulą ognia (roboczo nazwaną Czupa czupsem) miała qipao reszta
była ubrana w elegancką czerń.
Mówiąc
nieskromnie cały występ wyszedł bosko. Ładnie się zgrałyśmy, zebrałyśmy mnóstwo
pochwal. Wielki sukces.
Jeśli
myślicie, że po tym wszystkim Alojzy została zapakowany w worek i odstawiony do
szafy, to się mylicie. Organizatorzy Nocy Kultury 2016 zaprosili koło
sinologiczne do udziału. Jednak za wszelką cenę chcieli mieć taniec smoka.
Wszystko super. Niestety występ na nocy kultury nie spotkał się z nadmiarem
chętnych. Z trudem zebrałam wystarczającą ilość ochotników. To jednak nie było
wcale najtrudniejsze. Alojzy był przecież na KUL a tańczyć mieliśmy
na placu Andersena. Z pomocą przyszła moja mama. Podjechała samochodem. Usadzenie
Alojzego wymagało nieco strategii i kombinowania ale ostatecznie wsadziłyśmy
jego żółty łepek na przód a dupsko rozsiadło się z tyłu. Następnie przewiozłyśmy
Alojzego do mnie i umieściłyśmy w garażu. Tam grzecznie czekał do Nocy Kultury.
Na
jakieś pół godziny przed planowanym występem, zebraliśmy Alojzego i do spółki z
mężem znieśliśmy go pod Nową. Tam czekała na nas Kanarkowa Matka wraz z
rodziną. Wspólnymi siłami przytargaliśmy Alojzego na miejsce co wcale nie było
łatwe. Duży tłum kompletnie nie reagował
na donośne: Przepraszam! Możemy przejść!? W pewnym momencie wplątaliśmy się w
okolice wystąpienia medialnego prezydenta Lublina. Jeden kamerzysta, chyba
zarobił ode mnie w głowę Alojzym…
Po
dotarciu na miejsce i jako takim ogarnięciu co i jak zaczęliśmy powoli się
ustawiać, zbierać wszystkich do kupy, według zegarka mieliśmy jeszcze jakieś 5
minut. Nagle prowadzący zaczyna nas ponaglać. Już mamy wchodzić, w tej chwili.
Cholera, ja nie mam 3 osób. Na szybko złapałam kto się nawiną: mojego męża,
koleżankę i jakiegoś chłopaka wypchniętego przez swojego kumpla. Zdyszana,
zdenerwowana, weszłam na scenę i dostałam mikrofon… Tak, dokładnie, okazało się
że mam powiedzieć parę słów o smoku. Nie byłam przygotowana więc moja przemowa
obfitowała w eeee, yyyy i ten . Znajomy, który nas oglądał stwierdził, że było
widać i przede wszystkim słychać, że się zestresowałam.
Jak
wyglądał nasz występ nie trudno się domyśleć. Połowa osób nie miała pojęcia co
robić więc majtała nieszczęsnym Alojzym na wszystkie strony, w sposób wysoce
nie skoordynowany. Chłopak wepchnięty do
smoka co chwilę mamrotał: Nie no, Kacper zabiję cię za to. W coś ty mnie
wkręcił?! (domyślam się że Kacper był wypychaczem). Jakby tego by mało mieliśmy
nie przyciętą muzykę i lataliśmy w świetle palących reflektorów przez bite 7
minut. W pewnym momencie sama zgłupiałam i odwróciłam się do Kanarkowej Matki (dzielnie
dzierżącej łepek Alojzego) z prośbą o rady. Jednak i ona była zszokowana i
skołowana więc nie pozostało nam nic innego jak uśmiechać się i udawać, że
wszystko gra i tak miało być….
Po
występie usłyszeliśmy:
Gromkie
brawa od publiczności,
Pochwały
o chińczyków, którzy tam byli,
Komentarz;
chyba nie wiedzieliście co macie tam robić, nie ćwiczyliście prawda? Było widać,
Oraz stwierdzenie brata Kanarkowej Matki: To
było zabawne bo wy tam na początku, to biegłyście tak powoli i dostojnie małymi
kroczkami a ci z tyłu to nie wyrabiali kompletnie i musieli lecieć za wami
sprintem.
Żeby
było śmieszniej brakującym 3 osobom zabrakło dosłownie minuty żeby dobiec.
Wszystko przez ten dziki tłum.
Powrót
do domu był epicki. Wszyscy wzięli po kiju ja capnęłam kulę ognia i z placu
Andersena przez Lubartowską, przeprowadziliśmy smoka. Tym razem nie było
problemu. Głowa Alojzego wystawała nad tłum i wszyscy chętnie robili nam
przejście. tylko od czasu do czasu dla dodania animusz krzyczałam: Przejście
dla smoka! Załapaliśmy się nawet do gazety:
Od
tamtej pory Alojzy siedzi grzecznie w moim garażu obok naszego zabytkowego
fiacika. Mój tata mówi, że ma miłego i
ładnego pomocnika podczas majsterkowania.
Dawno mnie tu nie było, cóż co tu dużo mówić: sesja,
wakacje itp. itd. Jednak przerwa od blogowania nie oznacz przerwy od
chińskiego. Wyobraźcie sobie, że od kilku miesięcy gdzie się nie ruszę tam
chińskie znaki. Zaczęłam się zastanawiać czy to jakieś przeznaczenie czy efekt
psychologiczny. Wiecie, kiedy coś dotyczy ciebie nagle zaczynasz to bardziej
zauważać. Co by nie było prawdą, fakty
są faktami:
Wchodzę do sklepu AGD a tam na samym środku, na
piedestale z drewnianej podkładki, niczym cesarz na tonie, stoi czajniczek z
napisem 茶chá1,
Na moich ulubionych wodach toaletowych znaki,
Idę spokojnie wyrzucić śmiecie a tam ktoś obraz
wywalił. Naturalnie są na nim chińskie znaki i żurawie. Wielki jak nie wiem co.
Normalnie 中国Zhōngguó2 na 100%,
Casualowo wchodzę do ciuchlandu i co widzę? Koszulkę
z wielkim napisem LOVE,
Na Krecie skręcamy w boczną uliczkę a tam chińska
knajpa z wielgachnym napisem 很好吃hĕn hǎo chī3,
Wpadamy do znajomych na partyjkę Dixit a tam karty z
mocno chińskimi wzorkami i inspiracjami,
Wchodzę do siostrzenicy a ona akurat przegląda jeja
i co się wyświetla? Obrazek o chińskim pełen chińskich znaków,
W końcu, odpalam sobie najpozytywniejszą i
najweselszą piosenkę, istny hit Internetu i co widzę? Znak 山shān4 i to w duuuużej ilości,
Nie wspominając już o tym, że dziś nakładając
koszulkę odkryłam na metce chińskie napisy.
To tylko część napotkanych przeze mnie chińskich
prześladowców. Być może jest to wyższy level schińszczenia. Był taki moment że wszędzie, wszystko układało się w znaki. Zacieki na ścianie,
pęknięcia na suficie a nawet trawa. był też etap że normalne litery wydawały
nam się dziwne. Na przykład na łacinie Selene pokazywała nam książki z
opracowaniami skrótów łacińskich. Gdy dostałam książkę w moje łapki to od razu
zaczęłam kartkować ją i przeszukiwać gdzie tu jest rozpiska jakich znaków to
dotyczy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie że to nie ten język. Me
gusta z kolei zakuwając do kolosa z angielskiego dłuższą chwilę zastanawiała
się jak napisać jakieś tam słówko w znakach. Takie tam sino zboczenia.
7.30, chiński,
老师(lǎoshī)1 próbuje nas
czegoś nauczyć, a mój mózg intensywnie analizuje grudki na kosmicznym ziemniaku.
Uczepił się tej wizji i nie było jak go zmusić do współpracy. W takich chwilach
zaczynam podejrzewać, że jest on jakimś odrębnym organizmem zamieszkującym moją
głowę.
Zostałam
poproszona o przeczytanie zdania. Z całych sił próbowałam podołać temu zadaniu.
Niestety ziemniak wygrywał. Nie mogłam przeczytać 住(zhù)2,
mimo że trzy znaki wcześnie zrobiłam to bez problemu. Zamarłam w połowie
czytania. Gapiłam się bezmyślnie na to zhù, 老师(lǎoshī) zrezygnowana:
-
przecież przed chwilą to przeczytałaś.
Tak,
prawda ale przed chwilą ziemniak się nie obracał a teraz zaczął….
11 maja na KULu będzie Dzień Chiński. Serdeczne zapraszamy! Będą ciekawe warsztaty, wykłady i pokazy. Cała
sinologia ciężko pracuje i przygotowuje się do tego wydarzenia. Poniżej
przedstawiam szczegółowy program. Przyjdź, nie może Cię zabraknąć. Alojzy i
Zygmunt czekają.
Program tegorocznego Dnia Chińskiego! ~今年活動的節目時間表~
Sala 216 CTW
9:30 Powitanie: Studenci Sinologii (W. Kuzaka i K. Stachura)
9:35 Przemówienia zaproszonych Gości
9:50 Występ muzyczny: Agnieszka Niedźwiadek, 10:05 Prezentacja: Edward Tung, Tajwański nocny bazar 10:20 Wykład: dr Joanna Afek – Magia w Biznesie 10:50 Występ taneczny grupy D-Eternal 11:05 Występ muzyczny: Magdalena Niedbała 11:20 Prezentacja: Karol Piekut, Nowe "wschodzące" miasta w Chinach 11:50 Przerwa kawowa 12.30 Wykład: Małgorzata Wielgosz, O okrutnej Turandot, niebiańskim smoku i niezwykłym śpiewie słowika. 13:00 Występ Studentów z YZNU w Chongqing 13:20 Prezentacja: Izabela Flis, Chińska rodzina 13:40 Taniec Smoka: Studenci I r. Sinologii (Dziedziniec KUL,) 14.00 Pokaz szkoły Wing Tsun Kung-Fu (Dziedziniec KUL,) 14.30 Lekcja chińskiego (dr Zhang Liping, Sylwia Banaczyk), (s. 216 CTW) 14.30 Węzełki, Jagoda Adamczyk, Dominika Mundzik, s. 220 CTW) 15:00 Malarstwo (Władysław Maławski)(s. 216 CTW); kaligrafia (Wanda Kuzaka) (s. 220 CTW) 15: 45 Kaligrafia (Wanda Kuzaka), (s. 220 CTW)/malarstwo: (Władysław Maławski), (s. 216 CTW)
Dodatkowo od 9:30 będzie można zakupić tajwańskie przekąski!
Zimowe
zajęcia podczas pierwszego semestru. Senna atmosfera wypełniona głosem 老师(lǎoshī)1 i skrobaniem ołówków.
Me Gusta karmi pod stołem Pou a ja staram się wytłumaczyć mojemu mózgowi, że to
co teraz robimy jest ważne. Niestety jestem na straconej pozycji. Powoli
oddalam się na manowce…
Nie minęło
wiele czasu od tamtych chwil jednak wydają się teraz czymś niesamowicie
odległym. Zapewne dlatego, że z tamtych
wspomnień emanuje spokój i beztroska studenckiego życia. Teraz już coraz mocniej
czujemy oddech sesji na karku. Wszyscy wiemy, że sesja to nic innego jak skrót (SESJA). Pełna nazwa brzmi System Eliminacji Studentów Jest Aktywny, więc jest
się czego bać.
11 maja
jest organizowany Dzień Chiński na KULu. W związku z tym, każdy rocznik
sinologii przygotowuje jakąś atrakcję. Nasz dzielny rok porwał się na taniec
smoka.
Zeszłoroczny
smok niestety nie przetrwał trudów mieszkania w katedrze, chyba nie najlepiej
go traktowano. Domisia, stojąca na czele koła sinologicznego, zleciła nam
całkowitą odbudowę/przebudowę naszego dostojnego przyjaciela. Wraz z Kanarkową Matką i A. Beauty ostro się za to wzięłyśmy. Nasze poczynania w tej dziedzinie
można zatytułować:" Jak nie robić smoka”.
Zgromadziłyśmy odpowiednie materiały. Obładowane pudłami wtoczyłyśmy się na
3 piętro GG do siedziby koła sinologicznego. Miejsce to udostępniono nam na
czas dziergania smoka.
Przez 3h zginałyśmy druty, poksilinowałyśmy druty, cięłyśmy tekturę i oklejałyśmy
wszystko taśmą. Łamałyśmy wieszaki poprzez zginanie, bo nie miałyśmy
odpowiednich narzędzi.
Tak oto
powstało coś takiego:
Zmęczone
i głodne pomalowałyśmy na żółto-czerwono „złotego arbuza” i smocze uszy po czym
poczłapałyśmy jeść.
Poobiedni
krafting owocował w mnóstwo szarpania i ciągnięcia okraszonego wykrzyknieniami
typu:
-Pchaj
to do mnie, mocniej!
-Nie w
tą dziurę włazi, wyżej!
- To ty
pchaj, a ja ciągnę.
-Nie,
nie tak, źle!
-yyyeyeeewwrrrr!!!
Wszystko
po to aby zamontować druciany szkielet na tekturowej podstawce z kijem.
Po tym
wszystkim Kanarkowa Matka została posadzona na krześle. Z kijkiem w łapce, przykryta
materiałem nie oglądała świata przez 4h bo dostała funkcję podstawki do głowy.
(BTW. To że nic nie widziała nie przeszkadzało nam pytać ją co chwilę o zdanie.
Czy lepiej tak czy tak? Jak myślisz jest krzywo? Poprawić to jeszcze?).
W tym czasie wraz z A. Beauty przyszywałyśmy uszy,
oczy, nadawałyśmy jakiś bardziej obiecujący kształt smoczej głowie itp. Generalnie nie opierdalałyśmy się nawet przez chwilę, czas nam płynął szybko. Niestety tylko nam. Kanarkowa matka nudziła się niemiłosiernie pod tą
płachtą. To właśnie wtedy nazwała smoka Alojzy stając się tym samym jego matką
chrzestną. Jako że pomysł na wykonanie smoka był mój, zostałam mianowana matką, A. Beauty
dostała więc rolę ojca. Kanarkowa Matka pilnowała czasu. Z niesamowitą dokładnością i skrupulatnością informowała nas
ile już siedzi pod materiałem. Ponadto od czasu do czasu rzucała jakąś
anegdotkę o swoim ulubionym austriackim malarzu, tak żeby nam nieco umilić
czas.
Wymęczone
robotą ale i bardzo usatysfakcjonowane zwinęłyśmy się o 18 do domu.
Oto i
efekt 1 dnia pracy, nasza duma Alojzy:
Niestety
nie spotkał się on z tak pozytywnym odbiorem jak byśmy tego chciały.
Brat Kanarkowej
Matki: To nad tym niby tyle siedziałyście???
Mój 先生(xiānsheng): O! wygląda jak Jar Jar Binks.
Drugiego
dnia Kanarkowa Matka z powrotem znalazła się pod płachtą. Podziwiając poksilinę
i załamania drutu raczyła nas kolejnymi anegdotkami o austriackim malarzu i jego
poczynaniach. Z A. Beauty
wesoło doszywałyśmy zęby gdy nagle zdałyśmy sobie sprawę, że Alojzy bardziej
przypomina delfina niż smoka…
Wzięłam
się za naprawę tego defektu. Zabrałam
się za to w iście krasnoludzki sposób. Złapałam za drut będący czołem/ głową i
zaczęłam odginać go do tyłu. A. Beauty zakryła oczy i przerażona wtuliła się w
szafę a Kanarkowa Matka, która dalej nic
nie widziała, wydawała z siebie przytłumione
jęki przerażenia. Pomimo grozy jakie wywołały moje poczynania defekt został
usunięty. Wróciłyśmy do zszywania i brokatowania. Koło południa
wpadł 先生(xiānsheng) i oszlifował nam deski do trzymania Alojzego. Były
kwadratowe i ciężkie w obsłudze.
O 18
okrzyknęłyśmy koniec prac.
Głowa była skończona. Zostało tylko zszycie jej z
tułowiem. Nasza dwudniowa praca pozostawiła pokój koła sinologicznego okurzony
i obrokacony, ale za to z nowym przesłodkim lokatorem. Tylko spójrzcie na tę mordkę!
Na sinologii poznajemy zarówno znaki tradycyjne jak i
uproszczone. Prowadzi to do wielu ciekawych odkryć np. jak z tego: 認識
zrobili to:认识(rènshi znać) albo jaki miało cel zmienienie stronami części znaku w
gòu
(wystarczająco). Wersja uproszczona: 够a tu tradycyjna: 夠.
Jednak jak dotąd najciekawszy dla mnie był znak diàn (elektryczność). Wersja uproszczona
kojarzy mi się z kontaktem albo gniazdkiem 电. Taki idealny kwadracik i na
dokładkę wystaje z niego kabelek. Prawdziwe gniazdko, a skąd bierzemy elektryczność? Z gniazdka właśnie.
Wszystko pięknie pasuje. Natomiast wersja tradycyjna sensu dla mnie nie miała: 電. Deszcz
pada na gniazdko? To przecież powoduje zwarcie! Bez sensu.
Jak niektórzy już się domyślają nie uwzględniłam tego, że
kiedyś, dawno temu, elektryczność nie była powszechnie dostępna a ludziom się
nawet nie śniło, że takie coś jak gniazdka z kabelkami będą istnieć. Na szczęście mamy naszych wykładowców, którzy chętnie poinformują nas o lukach w naszej logice.
Pewnego pięknego dnia 老师 tłumaczyła nam słówka i
doszła do diàn. Powiedziała, że to co zrobili z tym znakiem
nie ma żadnego sensu. W duchu przytaknęłam (ten deszcz! No po prostu nonsens!) a
ona kontynuowała:
-Jak mogli zabrać deszcz z elektryczności!
Znowu chcę przytaknąć gdy nagle dotarło do mnie, że ona
narzeka na coś zupełnie odwrotnego. Zamieniłam się w słuch (bądź jak mawia moja
mama stałam się cała słuchaniem). 老师rozprawiała
dalej:
-Przecież elektryczność bierze się z burzy, bo wtedy są
pioruny a one przecież są właśnie elektrycznością. Jak zabrali deszcz z tego
znaku to on nie ma teraz sensu. Bo skąd teraz jest ten prąd?!
Faktycznie, nie pomyślałam o tym. Ostatecznie jestem przecież z
pokolenia Internetu i absolutnie nie utożsamiam burzy z prądem. Burza to burza
a pioruny są piękne i fascynujące. Mogą czasem przestraszyć, ale to tyle.
Przedstawiam
piosenkę, która towarzyszyła nam przez cały pierwszy semestr niczym soundtrack
do naszych studiów.小苹果(xiǎo píngguǒ)czyli Małe Jabłko jest jedną z tych
piosenek, które ogląda się z wielkim WTF na twarzy. Jednak fakt że zaledwie po
paru tygodniach nauki byliśmy w stanie wychwycić całe zdanie:你是我的小呀小苹果(nǐ shì wǒ dexiǎo ya xiǎopíngguǒ) i co więcej je zrozumieć (jesteś
moim małym, małym jabłuszkiem) był dla nas czymś niesamowicie wspaniałym. Oto i
ona:
Ostrzeżenie: Jeśli
podejrzewasz że masz niedostateczną ilość ryżu w żyłach aby ogarnąć odpały
Azjatów, lepiej nie oglądaj…
Od kiedy
usłyszałam, że KUL otwiera sinologię marzyłam aby rozpocząć naukę tego języka.
Chiński po prostu mnie fascynował, był w moich oczach czymś zupełnie innym,
odbiegającym od schematów. Pomijając fakt że jest to jeden z najtrudniejszych
języków na świecie i potrafiąc się nim posługiwać robisz furorę w towarzystwie,
to w chińskim nie ma liter tylko znaki, przez wielu nazywane krzakami (no po
prostu czad!). Do tego dochodzą nam tony sprawiające, że jeden zlepek dźwięków
wypowiedziany w różnych sposób będzie za każdym razem znaczył co innego. No
mind blow po prostu J. Na dokładkę Chińczycy mają
smoki, lwy, pandy, cesarzy, Mulan i Konfucjusza.
Zgodnie
z moim nieokrzesanym charakterem pomyślałam:
- O!
Zarąbiście, takiego hardcoru jeszcze nie miałam.
Tak oto
rozpoczęłam naukę na I roku sinologii. Niestety po dwóch miesiącach ze względów
zdrowotnych musiałam zrezygnować z dalszej中国
(zhōngguó) przygody.
Prawdę mówiąc wtedy studia połączone z chorobą dały mi tak mocno w kość, że
nawet nie planowałam zaczynać tego wszystkiego od nowa, tak po prostu chciałam
to zostawić i już nigdy nie wracać. Wtedy pojawiła się Me Gusta. Na sesji
letniej noga jej się powinęła i robiła restart. Napisała do mnie, pomiauczała,
pomotywowała i na koniec cisnęła stwierdzeniem:
-No co
ty, dasz im się tak pokonać? Choć pokażemy na co nas stać!
It was
super effective.
Zarekrutowałam
się po raz drugi i jakimś cudem przebrnęłam przez pierwszy semestr i dotarłam aż tutaj. Teraz
już wiem, że te studia to masochizm w czystej postaci ale pokochałam to i już
nie umiem żyć inaczej.