sobota, 30 kwietnia 2016

Pierwszy wpis, czyli jak się zaczęły perypetie młodego sinologa

Brak komentarzy:
Od kiedy usłyszałam, że KUL otwiera sinologię marzyłam aby rozpocząć naukę tego języka. Chiński po prostu mnie fascynował, był w moich oczach czymś zupełnie innym, odbiegającym od schematów. Pomijając fakt że jest to jeden z najtrudniejszych języków na świecie i potrafiąc się nim posługiwać robisz furorę w towarzystwie, to w chińskim nie ma liter tylko znaki, przez wielu nazywane krzakami (no po prostu czad!). Do tego dochodzą nam tony sprawiające, że jeden zlepek dźwięków wypowiedziany w różnych sposób będzie za każdym razem znaczył co innego. No mind blow po prostu J. Na dokładkę Chińczycy mają smoki, lwy, pandy, cesarzy, Mulan i Konfucjusza.

Zgodnie z moim nieokrzesanym charakterem pomyślałam:

- O! Zarąbiście, takiego hardcoru jeszcze nie miałam.

Tak oto rozpoczęłam naukę na I roku sinologii. Niestety po dwóch miesiącach ze względów zdrowotnych musiałam zrezygnować z dalszej中国 (zhōngguó) przygody. Prawdę mówiąc wtedy studia połączone z chorobą dały mi tak mocno w kość, że nawet nie planowałam zaczynać tego wszystkiego od nowa, tak po prostu chciałam to zostawić i już nigdy nie wracać. Wtedy pojawiła się Me Gusta. Na sesji letniej noga jej się powinęła i robiła restart. Napisała do mnie, pomiauczała, pomotywowała i na koniec cisnęła stwierdzeniem:

-No co ty, dasz im się tak pokonać? Choć pokażemy na co nas stać!

It was super effective.



Zarekrutowałam się po raz drugi i jakimś cudem przebrnęłam przez  pierwszy semestr i dotarłam aż tutaj. Teraz już wiem, że te studia to masochizm w czystej postaci ale pokochałam to i już nie umiem żyć inaczej.