W maju
odbył się na KUL dzień chiński. Było wiele ciekawych prelekcji i występów
cieszących się ogromnym zainteresowaniem. Gwoździem programu miał być taniec
smoka. Przygotowywałyśmy się do niego intensywnie od dwóch tygodni. Obsługa Alojzego
nie była czymś prostym. Tułów się plątał, tu był z krótki tam znów za długi.
Najwięcej problemów było na zadzie a przecież na próby nie przypięłyśmy jeszcze
całej bibuły… Ciężko było wymierzyć kiedy
się zatrzymać kiedy biec a przede wszystkim, jak biec żeby się na trawie
(pokrytej rosą) nie wypierniczyć.
Przygotowanie
całego układu i dobranie muzyki spadło na mnie. Zdecydowałam się na połączenie
dwóch kawałków. Pierwszy nieco dynamiczniejszy ściągnięty z filmiku
zamieszczonego na You tube:
Drugi
nieco wolniejszy, bardziej nastrojowy:
Z
filmiku numer 1 uczyłam się jak taki taniec ma generalnie wyglądać oraz jakie
ruchy i motywy my dzielni studenci możemy wykonać. Doszłam do wniosku, że
najlepiej będzie jak Alojzy tajemniczo wybiegnie zza krzaka i potem znów się za
niego schowa. Takie objawienie się wielkiego dobrego smoka.
Mając
już początek i koniec trzeba pomyśleć na środkiem. Podczas burzy mózgów
doszłyśmy do wniosku, że będziemy biegać po całym dziedzińcu od czasu do czasu
klękając. Drogą głosowania ustaliliśmy jak się ubrać żeby jakoś wyglądać. Tak
więc prowadząca z kulą ognia (roboczo nazwaną Czupa czupsem) miała qipao reszta
była ubrana w elegancką czerń.
Mówiąc
nieskromnie cały występ wyszedł bosko. Ładnie się zgrałyśmy, zebrałyśmy mnóstwo
pochwal. Wielki sukces.
Jeśli
myślicie, że po tym wszystkim Alojzy została zapakowany w worek i odstawiony do
szafy, to się mylicie. Organizatorzy Nocy Kultury 2016 zaprosili koło
sinologiczne do udziału. Jednak za wszelką cenę chcieli mieć taniec smoka.
Wszystko super. Niestety występ na nocy kultury nie spotkał się z nadmiarem
chętnych. Z trudem zebrałam wystarczającą ilość ochotników. To jednak nie było
wcale najtrudniejsze. Alojzy był przecież na KUL a tańczyć mieliśmy
na placu Andersena. Z pomocą przyszła moja mama. Podjechała samochodem. Usadzenie
Alojzego wymagało nieco strategii i kombinowania ale ostatecznie wsadziłyśmy
jego żółty łepek na przód a dupsko rozsiadło się z tyłu. Następnie przewiozłyśmy
Alojzego do mnie i umieściłyśmy w garażu. Tam grzecznie czekał do Nocy Kultury.
Na
jakieś pół godziny przed planowanym występem, zebraliśmy Alojzego i do spółki z
mężem znieśliśmy go pod Nową. Tam czekała na nas Kanarkowa Matka wraz z
rodziną. Wspólnymi siłami przytargaliśmy Alojzego na miejsce co wcale nie było
łatwe. Duży tłum kompletnie nie reagował
na donośne: Przepraszam! Możemy przejść!? W pewnym momencie wplątaliśmy się w
okolice wystąpienia medialnego prezydenta Lublina. Jeden kamerzysta, chyba
zarobił ode mnie w głowę Alojzym…
Po
dotarciu na miejsce i jako takim ogarnięciu co i jak zaczęliśmy powoli się
ustawiać, zbierać wszystkich do kupy, według zegarka mieliśmy jeszcze jakieś 5
minut. Nagle prowadzący zaczyna nas ponaglać. Już mamy wchodzić, w tej chwili.
Cholera, ja nie mam 3 osób. Na szybko złapałam kto się nawiną: mojego męża,
koleżankę i jakiegoś chłopaka wypchniętego przez swojego kumpla. Zdyszana,
zdenerwowana, weszłam na scenę i dostałam mikrofon… Tak, dokładnie, okazało się
że mam powiedzieć parę słów o smoku. Nie byłam przygotowana więc moja przemowa
obfitowała w eeee, yyyy i ten . Znajomy, który nas oglądał stwierdził, że było
widać i przede wszystkim słychać, że się zestresowałam.
Jak
wyglądał nasz występ nie trudno się domyśleć. Połowa osób nie miała pojęcia co
robić więc majtała nieszczęsnym Alojzym na wszystkie strony, w sposób wysoce
nie skoordynowany. Chłopak wepchnięty do
smoka co chwilę mamrotał: Nie no, Kacper zabiję cię za to. W coś ty mnie
wkręcił?! (domyślam się że Kacper był wypychaczem). Jakby tego by mało mieliśmy
nie przyciętą muzykę i lataliśmy w świetle palących reflektorów przez bite 7
minut. W pewnym momencie sama zgłupiałam i odwróciłam się do Kanarkowej Matki (dzielnie
dzierżącej łepek Alojzego) z prośbą o rady. Jednak i ona była zszokowana i
skołowana więc nie pozostało nam nic innego jak uśmiechać się i udawać, że
wszystko gra i tak miało być….
Po
występie usłyszeliśmy:
Gromkie
brawa od publiczności,
Pochwały
o chińczyków, którzy tam byli,
Komentarz;
chyba nie wiedzieliście co macie tam robić, nie ćwiczyliście prawda? Było widać,
Oraz stwierdzenie brata Kanarkowej Matki: To
było zabawne bo wy tam na początku, to biegłyście tak powoli i dostojnie małymi
kroczkami a ci z tyłu to nie wyrabiali kompletnie i musieli lecieć za wami
sprintem.
Żeby
było śmieszniej brakującym 3 osobom zabrakło dosłownie minuty żeby dobiec.
Wszystko przez ten dziki tłum.
Powrót
do domu był epicki. Wszyscy wzięli po kiju ja capnęłam kulę ognia i z placu
Andersena przez Lubartowską, przeprowadziliśmy smoka. Tym razem nie było
problemu. Głowa Alojzego wystawała nad tłum i wszyscy chętnie robili nam
przejście. tylko od czasu do czasu dla dodania animusz krzyczałam: Przejście
dla smoka! Załapaliśmy się nawet do gazety:
Od
tamtej pory Alojzy siedzi grzecznie w moim garażu obok naszego zabytkowego
fiacika. Mój tata mówi, że ma miłego i
ładnego pomocnika podczas majsterkowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz