wtorek, 4 października 2016

Dalsze losy Alojzego


W maju odbył się na KUL dzień chiński. Było wiele ciekawych prelekcji i występów cieszących się ogromnym zainteresowaniem. Gwoździem programu miał być taniec smoka. Przygotowywałyśmy się do niego intensywnie od dwóch tygodni. Obsługa Alojzego nie była czymś prostym. Tułów się plątał, tu był z krótki tam znów za długi. Najwięcej problemów było na zadzie a przecież na próby nie przypięłyśmy jeszcze całej bibuły…  Ciężko było wymierzyć kiedy się zatrzymać kiedy biec a przede wszystkim, jak biec żeby się na trawie (pokrytej rosą) nie wypierniczyć. 


Przygotowanie całego układu i dobranie muzyki spadło na mnie. Zdecydowałam się na połączenie dwóch kawałków. Pierwszy nieco dynamiczniejszy ściągnięty z filmiku zamieszczonego na You tube:


Drugi nieco wolniejszy, bardziej nastrojowy:


Z filmiku numer 1 uczyłam się jak taki taniec ma generalnie wyglądać oraz jakie ruchy i motywy my dzielni studenci możemy wykonać. Doszłam do wniosku, że najlepiej będzie jak Alojzy tajemniczo wybiegnie zza krzaka i potem znów się za niego schowa. Takie objawienie się wielkiego dobrego smoka.

Mając już początek i koniec trzeba pomyśleć na środkiem. Podczas burzy mózgów doszłyśmy do wniosku, że będziemy biegać po całym dziedzińcu od czasu do czasu klękając. Drogą głosowania ustaliliśmy jak się ubrać żeby jakoś wyglądać. Tak więc prowadząca z kulą ognia (roboczo nazwaną Czupa czupsem) miała qipao reszta była ubrana w elegancką czerń.


Mówiąc nieskromnie cały występ wyszedł bosko. Ładnie się zgrałyśmy, zebrałyśmy mnóstwo pochwal. Wielki sukces. 

Jeśli myślicie, że po tym wszystkim Alojzy została zapakowany w worek i odstawiony do szafy, to się mylicie. Organizatorzy Nocy Kultury 2016 zaprosili koło sinologiczne do udziału. Jednak za wszelką cenę chcieli mieć taniec smoka. Wszystko super. Niestety występ na nocy kultury nie spotkał się z nadmiarem chętnych. Z trudem zebrałam wystarczającą ilość ochotników. To jednak nie było wcale  najtrudniejsze.  Alojzy był przecież na KUL a tańczyć mieliśmy na placu Andersena. Z pomocą przyszła moja mama. Podjechała samochodem. Usadzenie Alojzego wymagało nieco strategii i kombinowania ale ostatecznie wsadziłyśmy jego żółty łepek na przód a dupsko rozsiadło się z tyłu. Następnie przewiozłyśmy Alojzego do mnie i umieściłyśmy w garażu. Tam grzecznie czekał do Nocy Kultury.


Na jakieś pół godziny przed planowanym występem, zebraliśmy Alojzego i do spółki z mężem znieśliśmy go pod Nową. Tam czekała na nas Kanarkowa Matka wraz z rodziną. Wspólnymi siłami przytargaliśmy Alojzego na miejsce co wcale nie było łatwe.  Duży tłum kompletnie nie reagował na donośne: Przepraszam! Możemy  przejść!? W pewnym momencie wplątaliśmy się w okolice wystąpienia medialnego prezydenta Lublina. Jeden kamerzysta, chyba zarobił ode mnie w głowę Alojzym…


Po dotarciu na miejsce i jako takim ogarnięciu co i jak zaczęliśmy powoli się ustawiać, zbierać wszystkich do kupy, według zegarka mieliśmy jeszcze jakieś 5 minut. Nagle prowadzący zaczyna nas ponaglać. Już mamy wchodzić, w tej chwili. Cholera, ja nie mam 3 osób. Na szybko  złapałam kto się nawiną: mojego męża, koleżankę i jakiegoś chłopaka wypchniętego przez swojego kumpla. Zdyszana, zdenerwowana, weszłam na scenę i dostałam mikrofon… Tak, dokładnie, okazało się że mam powiedzieć parę słów o smoku. Nie byłam przygotowana więc moja przemowa obfitowała w eeee, yyyy i ten . Znajomy, który nas oglądał stwierdził, że było widać i przede wszystkim słychać, że się zestresowałam.

Jak wyglądał nasz występ nie trudno się domyśleć. Połowa osób nie miała pojęcia co robić więc majtała nieszczęsnym Alojzym na wszystkie strony, w sposób wysoce nie skoordynowany.  Chłopak wepchnięty do smoka co chwilę mamrotał: Nie no, Kacper zabiję cię za to. W coś ty mnie wkręcił?! (domyślam się że Kacper był wypychaczem). Jakby tego by mało mieliśmy nie przyciętą muzykę i lataliśmy w świetle palących reflektorów przez bite 7 minut. W pewnym momencie sama zgłupiałam i odwróciłam się do Kanarkowej Matki (dzielnie dzierżącej łepek Alojzego) z prośbą o rady. Jednak i ona była zszokowana i skołowana więc nie pozostało nam nic innego jak uśmiechać się i udawać, że wszystko gra i tak miało być….

Po występie usłyszeliśmy:

Gromkie brawa od publiczności,
Pochwały o chińczyków, którzy tam byli,
Komentarz; chyba nie wiedzieliście co macie tam robić, nie ćwiczyliście prawda? Było widać,
 Oraz stwierdzenie brata Kanarkowej Matki: To było zabawne bo wy tam na początku, to biegłyście tak powoli i dostojnie małymi kroczkami a ci z tyłu to nie wyrabiali kompletnie i musieli lecieć za wami sprintem.

Żeby było śmieszniej brakującym 3 osobom zabrakło dosłownie minuty żeby dobiec. Wszystko przez ten dziki tłum.

Powrót do domu był epicki. Wszyscy wzięli po kiju ja capnęłam kulę ognia i z placu Andersena przez Lubartowską, przeprowadziliśmy smoka. Tym razem nie było problemu. Głowa Alojzego wystawała nad tłum i wszyscy chętnie robili nam przejście. tylko od czasu do czasu dla dodania animusz krzyczałam: Przejście dla smoka! Załapaliśmy się nawet do gazety:


Od tamtej pory Alojzy siedzi grzecznie w moim garażu obok naszego zabytkowego fiacika. Mój tata mówi, że ma miłego  i ładnego pomocnika podczas majsterkowania.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz