Od kiedy
usłyszałam, że KUL otwiera sinologię marzyłam aby rozpocząć naukę tego języka.
Chiński po prostu mnie fascynował, był w moich oczach czymś zupełnie innym,
odbiegającym od schematów. Pomijając fakt że jest to jeden z najtrudniejszych
języków na świecie i potrafiąc się nim posługiwać robisz furorę w towarzystwie,
to w chińskim nie ma liter tylko znaki, przez wielu nazywane krzakami (no po
prostu czad!). Do tego dochodzą nam tony sprawiające, że jeden zlepek dźwięków
wypowiedziany w różnych sposób będzie za każdym razem znaczył co innego. No
mind blow po prostu J. Na dokładkę Chińczycy mają
smoki, lwy, pandy, cesarzy, Mulan i Konfucjusza.
Zgodnie
z moim nieokrzesanym charakterem pomyślałam:
- O!
Zarąbiście, takiego hardcoru jeszcze nie miałam.
Tak oto
rozpoczęłam naukę na I roku sinologii. Niestety po dwóch miesiącach ze względów
zdrowotnych musiałam zrezygnować z dalszej中国
(zhōngguó) przygody.
Prawdę mówiąc wtedy studia połączone z chorobą dały mi tak mocno w kość, że
nawet nie planowałam zaczynać tego wszystkiego od nowa, tak po prostu chciałam
to zostawić i już nigdy nie wracać. Wtedy pojawiła się Me Gusta. Na sesji
letniej noga jej się powinęła i robiła restart. Napisała do mnie, pomiauczała,
pomotywowała i na koniec cisnęła stwierdzeniem:
-No co
ty, dasz im się tak pokonać? Choć pokażemy na co nas stać!
It was
super effective.
Zarekrutowałam
się po raz drugi i jakimś cudem przebrnęłam przez pierwszy semestr i dotarłam aż tutaj. Teraz
już wiem, że te studia to masochizm w czystej postaci ale pokochałam to i już
nie umiem żyć inaczej.