11 maja
jest organizowany Dzień Chiński na KULu. W związku z tym, każdy rocznik
sinologii przygotowuje jakąś atrakcję. Nasz dzielny rok porwał się na taniec
smoka.
Zeszłoroczny
smok niestety nie przetrwał trudów mieszkania w katedrze, chyba nie najlepiej
go traktowano. Domisia, stojąca na czele koła sinologicznego, zleciła nam
całkowitą odbudowę/przebudowę naszego dostojnego przyjaciela. Wraz z Kanarkową Matką i A. Beauty ostro się za to wzięłyśmy. Nasze poczynania w tej dziedzinie
można zatytułować:" Jak nie robić smoka”.
Zgromadziłyśmy odpowiednie materiały. Obładowane pudłami wtoczyłyśmy się na
3 piętro GG do siedziby koła sinologicznego. Miejsce to udostępniono nam na
czas dziergania smoka.
Przez 3h zginałyśmy druty, poksilinowałyśmy druty, cięłyśmy tekturę i oklejałyśmy
wszystko taśmą. Łamałyśmy wieszaki poprzez zginanie, bo nie miałyśmy
odpowiednich narzędzi.
Tak oto
powstało coś takiego:
Zmęczone
i głodne pomalowałyśmy na żółto-czerwono „złotego arbuza” i smocze uszy po czym
poczłapałyśmy jeść.
Poobiedni
krafting owocował w mnóstwo szarpania i ciągnięcia okraszonego wykrzyknieniami
typu:
-Pchaj
to do mnie, mocniej!
-Nie w
tą dziurę włazi, wyżej!
- To ty
pchaj, a ja ciągnę.
-Nie,
nie tak, źle!
-yyyeyeeewwrrrr!!!
Wszystko
po to aby zamontować druciany szkielet na tekturowej podstawce z kijem.
Po tym
wszystkim Kanarkowa Matka została posadzona na krześle. Z kijkiem w łapce, przykryta
materiałem nie oglądała świata przez 4h bo dostała funkcję podstawki do głowy.
(BTW. To że nic nie widziała nie przeszkadzało nam pytać ją co chwilę o zdanie.
Czy lepiej tak czy tak? Jak myślisz jest krzywo? Poprawić to jeszcze?).
W tym czasie wraz z A. Beauty przyszywałyśmy uszy,
oczy, nadawałyśmy jakiś bardziej obiecujący kształt smoczej głowie itp. Generalnie nie opierdalałyśmy się nawet przez chwilę, czas nam płynął szybko. Niestety tylko nam. Kanarkowa matka nudziła się niemiłosiernie pod tą
płachtą. To właśnie wtedy nazwała smoka Alojzy stając się tym samym jego matką
chrzestną. Jako że pomysł na wykonanie smoka był mój, zostałam mianowana matką, A. Beauty
dostała więc rolę ojca. Kanarkowa Matka pilnowała czasu. Z niesamowitą dokładnością i skrupulatnością informowała nas
ile już siedzi pod materiałem. Ponadto od czasu do czasu rzucała jakąś
anegdotkę o swoim ulubionym austriackim malarzu, tak żeby nam nieco umilić
czas.
Wymęczone
robotą ale i bardzo usatysfakcjonowane zwinęłyśmy się o 18 do domu.
Oto i
efekt 1 dnia pracy, nasza duma Alojzy:
Niestety
nie spotkał się on z tak pozytywnym odbiorem jak byśmy tego chciały.
Brat Kanarkowej
Matki: To nad tym niby tyle siedziałyście???
Mój 先生(xiānsheng): O! wygląda jak Jar Jar Binks.
Drugiego
dnia Kanarkowa Matka z powrotem znalazła się pod płachtą. Podziwiając poksilinę
i załamania drutu raczyła nas kolejnymi anegdotkami o austriackim malarzu i jego
poczynaniach. Z A. Beauty
wesoło doszywałyśmy zęby gdy nagle zdałyśmy sobie sprawę, że Alojzy bardziej
przypomina delfina niż smoka…
Wzięłam
się za naprawę tego defektu. Zabrałam
się za to w iście krasnoludzki sposób. Złapałam za drut będący czołem/ głową i
zaczęłam odginać go do tyłu. A. Beauty zakryła oczy i przerażona wtuliła się w
szafę a Kanarkowa Matka, która dalej nic
nie widziała, wydawała z siebie przytłumione
jęki przerażenia. Pomimo grozy jakie wywołały moje poczynania defekt został
usunięty. Wróciłyśmy do zszywania i brokatowania. Koło południa
wpadł 先生(xiānsheng) i oszlifował nam deski do trzymania Alojzego. Były
kwadratowe i ciężkie w obsłudze.
O 18
okrzyknęłyśmy koniec prac.
Głowa była skończona. Zostało tylko zszycie jej z
tułowiem. Nasza dwudniowa praca pozostawiła pokój koła sinologicznego okurzony
i obrokacony, ale za to z nowym przesłodkim lokatorem. Tylko spójrzcie na tę mordkę!